26 października 2016

Uvas Canyon

Do Kanionu Uvas jedzie się od nas niecałe pół godziny. W sam raz na niedzielną wycieczkę - budowanie tamy i spacer wzdłuż strumienia...

Uwielbiamy budować tamy...



i przytulać się do drzew...


i rozmawiać z tatą...

 
i patrzeć na drzewa...


Big Sur...wielki błękit i sekwoje...

Pogodę i przyrodę mają tutaj przepiękną. Pojechaliśmy kilkadziesiąt mil na południe, żeby nacieszyć oczy widokiem oceanu i skał...a wszystko to widzieliśmy z góry, na którą wspinaliśmy się...długo...

Muszę przyznać, że inaczej wyobrażałam sobie ten dzień - że będziemy wylegiwać się na pięknej plaży i patrzeć jak fale rozbijają się o skały, a dzieci będą budować zamki z piasku...

No ale, gdyby nie ta wspinaczka to nie mielibyśmy takich widoków...















Niestety na tę plażę i wodospad można było popatrzeć tylko z punktu widokowego...




i w końcu dotarliśmy na plażę...





poison oak, czyli biedny Kuba...

Dwa tygodnie temu Kuba pomagał znajomym znajomych w wycinaniu drzew i krzewów okalających ich posesję. Znajomi znajomych mieszkają w górach, blisko tzw. strefy pożarów (patrz post o pożarach w Kalifornii). Wycięcie miało na celu stworzenie bariery uniemożliwiającej/spowalniającej rozprzestrzenianie się ognia.

Niestety okazało się, że w miejscu wycinki rosła sobie roślina - poison oak - na pierwszy rzut oka zupełnie niegroźna, która od dwóch tygodni uprzykrza życie Kubie pod postacią bardzo swędzących ran...


Mimo, że minęły już ponad dwa tygodnie...wcale nie jest lepiej...


25 października 2016

tama Andersona i pan tarantula...

Tym razem wycieczka z mamą...w przyrodę - tak jak lubimy najbardziej...







jednak trudno jest zaakceptować fakt, że tarantula to też przyroda...



Przeczytaliśmy, że jesienią tarantule są dosyć popularne - to panowie wyruszają w poszukiwaniu pań...czyloże byliśmy świadkami początku jakiejś romantycznej pajęczej historii...

19 października 2016

miesiąc...

To już miesiąc odkąd przylecieliśmy do Morgan Hill. Czas na krótkie podsumowanie.

Czymś absolutnie niewiarygodnym tutaj jest pogoda. Błękit non stop. Ranki i wieczory chłodne, ale w ciągu dnia ciepło i krótkie rękawki. Chociaż jest już październik zdarza nam się pójść na nasz odkryty osiedlowy basen, na którym starszaki, a szczególnie Krzyś, szaleją - skaczą do wody, nurkują...Krzyś pływa już bez rękawków...Naprawdę dużo radości mamy z patrzenia na nich.

Raz w tygodniu staramy się pojechać na jakąś dalszą wycieczkę. W tygodniu spotykamy się z innymi dziećmi. Na razie chłopakom trudno jest złapać kontakt z amerykańskimi dziećmi, za to z polskimi bawią się świetnie.

Wszyscy są dla nas bardzo serdeczni i bardzo nam pomagają. Udało nam się zdobyć rowerki i kaski dla chłopaków. Więc wprowadzamy europejskie zwyczaje i na niedalekie wycieczki nie będziemy wozić się autem tylko rowerami.

W październiku Kalifornia dynią stoi. Dynie są absolutnie wszędzie, przy każdym wejściu do mieszkania. Na oknach, drzwiach, wystawach sklepowych wiszą papierowe dynie, nietoperze, pajęczyny. Wszystkie dzieci jeżdżą na farmy dyń, czyli tzw. pumpkin patch. Na zdjęciach możecie zobaczyć dyniowy szał.

Jednym z naszych ulubionych miejsc jest biblioteka. Ostatnio wypożyczyliśmy 39! książek. Chociaż można wypożyczyć 99 :-) Wypożyczyliśmy ich tak dużo dlatego, że tak naprawdę nie czytamy książek tylko je oglądamy - wypożyczamy więc książki odpowiednio o strażakach, kosmosie i piłce nożnej :-) (chociaż Krzysia ostatnio zainteresowały wynalazki. Krzyś zaczyna zadawać ciekawe pytania np. czy wiatr to powietrze...ciekawe pytanie, prawda?)

Natomiast w poniedziałki chodzimy do biblioteki na klub lego. Zawsze jest zadany jakiś temat np. najwyższy budynek albo buduj z kolegą...wszystkie prace są podpisywane i odkładane na półkę na wystawę. Pomysł najprostszy na świecie chyba, ale w swej prostocie genialny.

Tydzień temu miałam straszny kryzys i gotowa byłam wracać do Polski w każdej chwili, ale szaleństwem byłoby nie wykorzystać czasu, który tutaj mamy więc do marca możecie sobie od nas odpocząć..
ściskamy i czekamy na wieści od was!








16 października 2016

nasz amerykański dom

a tu teraz mieszkamy...


Jeszcze dwa dni temu nie było rzeki między Szymkiem a naszym domem, można było przejść tamtędy zupełnie suchą stopą...ale tutaj panuje zupełnie inny klimat niż w Polsce i wszystko wskazuje na to, że zaczęła się pora mokra...
A w ogóle to tęsknimy i jeśli chcecie do nas napisać to piszcie!

pomarańczowy zawrót głowy...

Razem z innymi dzieciakami i ich mamami wybraliśmy się na farmę dyń...









14 października 2016

San Francisco po raz pierwszy

Mam nadzieję, że to była pierwsza, ale nie ostatnia wycieczka do San Francisco...Zwiedzanie z dziećmi wygląda też zupełnie inaczej niż jak jest się samemu czy w duecie...

Nasz dzień w SF wyglądał tak: odwieźliśmy tatę na spotkanie z klientem, a sami pojechaliśmy do tutejszego Centrum Nauki Kopernik czyli Kalifornijskiej Akademii Nauk...
Doświadczyliśmy trzęsnienia ziemi, byliśmy w akwarium - gdzie dotykaliśmy rozgwiazd....









Potem tata poszedł ze starszakami do kina 3D na film o wszechświecie, a mama z Franiem do muzeum de Young, gdzie Franiowi się przysnęło przy Modilgianim ;-)




Po małym lunchu (tak tak, teraz to my jemy lunche a nie obiady ;-)) wjechaliśmy na tę wieżę


z której widać całe San Francisco!




A potem poszliśmy spacerem na plac zabaw i...przepiękną 103 letnią karuzelę!!





No i oczywiście...widok na most - ze specjalnymi pozdrowieniami dla dziadka Wiktora, z którym kiedyś układałam puzzle właśnie z takim widokiem...


Projekt Nasze Drzewo powstaje od 2013 roku na warszawskiej Ochocie. Moje ulubione tematy fotograficzne to dzieci i drzewa i mam bardzo dużo ...